Trzy i pół roku temu, w lipcu fotografowałam wesele Przemka i Dagmary. Wyjątkowe wydarzenie, atmosfera, detale, miejsca wszystko na wysokim poziomie. Dopracowane i dopięte na ostatni guzik. Ludzie, których zatrudnili – pasjonaci zaangażowani w różnego rodzaju projekty, z tych, którzy mają potrzebę robić więcej… . Te znajomości, pozostały mi dotychczas. Dzień ślubu “moich” Jaskółek (tak zaangażowałam się emocjonalnie w tą relację) był przełomem w moim myśleniu o polskich ślubach, przełomem w myśleniu o fotografowaniu ślubów. Przestałam wtedy traktować fotografie ślubną jako zło konieczne, z które można dołożyć całkiem sporą sumę do domowego budżetu i zająć się fotografią prawdziwą, “tą wyższą”. W tamtym czasie zrozumiałam, że tak naprawdę to ode mnie zależy jak będą wyglądały te zdjęcia. Kochałam fotografię odkąd pamiętam, ale śluby traktowano wtedy jeszcze w kategorii niższej. Zresztą taki tez był poziom większości foto Januszy, którzy wychodzili dopiero ze stodoły namalowanej na płótnie. Prawdopodobnie dlatego też od kilku dobrych lat nie mogłam sobie znaleźć miejsca w tej dziedzinie fotografii i regularnie brałam z nią rozwody. Nie zrobiłam ani jednego zdjęcia na namalowanym tle…. . U Jaskółek pozwoliłam sobie na zabawę światłem, na eksperymenty, na reportaż społeczny, na to wszystko co robiłam poza fotografią komercyjną i okazało się, że można! Zresztą to co dzieje się teraz w branży ślubnej jest szalenie inspirujące.
Kończąc moje wywody, to jest niesamowita niesamowitość – fotografować kolejny ważny etap życia jednej ze swoich ulubieńszych par. Fotografować naturalnie, jakby wpadli na kawę w domowym klimacie, na kanapie przed kominkiem z prawdziwym ogniem. Bez tapet na rolce. Fotografować ich takimi jakimi są i jak marzyło się Dagmarze 🙂 Niezmiennie zakochane w sobie Jaskółki z Zosią, czekają na Natalkę 🙂
Historia po kliknięciu w zdjęcie >>>